Lato chyli się ku końcowi a rok szkolny już się zaczął – następne wakacje dopiero za 10 miesięcy! Siedzicie już teraz w ławkach, a jeszcze niedawno siedzieliśmy razem na Durbaszce, niedaleko tamtejszego schroniska, skąd pokazywaliście mi szczyty górskie – było to jedno z zadań w grze terenowej (pamiętacie, które szczyty to były? Trzy Korony, Jarmuta, Lubań, Radziejowa, Wielki i Mały Rogacz). Pozdrawiam serdecznie drużynę „Zielonych“, która jako jedyna wskazała dobrze wszystkie góry: radość waszą do dzisiaj sobie przypominam. Ale dziwić się nie można; kto był na obozie, ten wie, że rywalizacja drużynowa przynosi wiele satysfakcji i wzmaga… (zdrową) ciekawość: „Ile punktów dzisiaj otrzymaliśmy?“ albo „Kiedy będą wyniki?“. Tak, tak to było… ale powróćmy może na początek obozu.
Jaworki odwiedziliśmy po raz drugi i co mi się szczególnie spodobało, to fakt, że znów będziemy mieli codziennie Mszę Św. w miejscowym kościele, dawnej cerkwi. Rano krótki spacer z różańcem, aby zdobyć potrzebne siły do walki nie tylko fizycznej, ale i duchowej, co jest podstawą naszych obozów. Pamiętacie zapewne słowa Br. Maksymiliana, który zawsze na początku każdego obozu mówi, że chciałby, abyście po nim byli lepsi jak przed. Czy tak jest rzeczywiście? Odpowiedź na to pytanie znajdziecie w Waszych sercach.
Byłbym zapomniał wspomnieć o tegorocznym haśle: „Bądź apostołem!“. Katechezy były też na ten temat, a dodatkowo o wierze, nadziei i miłości; aby nie zapomnieć w co się wierzy w zalewających nas falach ateizmu dzisiejszego świata… i tak mi teraz przyszło na myśl, że nasz spływ pontonami po Dunajcu był obrazem walki duchowej tutaj na ziemi: płyniemy w dole na rzece, raz spokojnie, raz nie, obryzgują nas fale, a ponad nami szczyty skalne strzelające w niebo, gdzie ojczyzna nasza. Przy okazji to niektórzy opiekunowie pontonowi dodali do tego jeszcze wszelkiego rodzaju „zawirowania“, aby zwiększyć poziom atrakcji i ryzyka, czy aby dopłyniemy do celu na sucho.
Wielkim osiągnięciem dla nas wszystkich, a szczególnie dla najmłodszych, było zdobycie Trzech Koron, z których rozciągał się tak przepyszny widok na Tatry, Beskidy i na leżącą tuż obok Słowację. Można przyznać, że stanie w kolejce na szczyt (takie tłumy!) opłaciło się i mogliśmy już na górze podziwiać piękno danej nam od Boga przyrody. Po zejściu najstarsi (czyli opiekunowie…) potrzebowali już odpoczynku, a Wy? Mało było wchodzenia, teraz w parku linowym trzeba pokonać samego siebie i skakać po drzewach.
Ale największym chyba wysiłkiem dla wszystkich obozowiczów była wyprawa na Radziejową ze znanym nam już przewodnikiem Panem Grzegorzem. Może i nie było daleko: tylko około 8 i pół kilometra, ale jeden kilometr na płaskiej drodze a jeden kilometr w górach to jednak nie to samo… W końcu jednak dotarliśmy, ale niestety wieża widokowa była zamknięta, gdyż niedługo będzie rozbierana i na jej miejscu powstanie nowa. Będziecie więc musieli przybyć kiedyś sami, aby z niej podziwiać widoki, a jest co, prawda? Widzieliśmy przecież po drodze: majestatyczny masyw Tatr, Babią Górę, majaczące na horyzoncie Pilsko (byliśmy tam w 2014 roku), pasmo Radziejowej. I po cóż jeździć poza granice kraju, skoro tutaj, u siebie, natura tak nas zachwyca!
I znów powracam do tego, o czym pisałem na początku: gra terenowa. Ważna, gdyż dzięki niej można było zdobyć dużo punktów. Pytanie u Księdza Dawida o akty cnót, konkurencja sportowa (pompki) u Brata Maksymiliana, no i u mnie wskazywanie szczytów. Gratuluję wygranym, pocieszam przegranych życząc im wytrwałości i lepszej orientacji w terenie.
A co jeszcze mogło dodać znaczącą liczbę punktów? Oczywiście teatrzyki. Ciekawe inscenizacje, a u niektórych zastanawiające umiejętności aktorskie i odwaga w występach publicznych – wszystko to było nagradzane przez komisję (oczywiście niezależną, gdyż słodkości od Was otrzymane nie miały na wynik żadnego wpływu). Zwycięzcą została grupa mając scenariusz teatru klasycznego, pt.: „Legenda o zbóju Madeju“.
Wiele jeszcze mógłbym wspominać: wieczorne prezentacje, gry („Monte Cassino“, „Dwie Flagi“) na pobliskich „górkach“ i na boisku, wyprawę do Muzeum Pienińskiego, albo do pobliskiego sklepu (najlepiej po prażynki o smaku bekonu).
Oj tak… czas szybko minął, obóz się zakończył i trzeba było opuszczać dawne ziemi łemkowskie, albo inaczej: Rusi Szlachtowskiej. Czy macie je dobrze w pamięci? Czy wracacie czasem myślami do tych zakątków, gdzie mogliście w dobrej atmosferze spędzić bardzo krótki czas swojej młodości? Spróbujcie, a zobaczycie, że takie „powroty“ sprawią Wam satysfakcję. Dobre zachowujcie, a co złe odrzucajcie. I do zobaczenia w przyszłym roku, w lipcu. Tym razem w… (przepraszam, ale klawiatura się zepsuła).
Ks. dk. Sebastian
P.S
Pozostałe zdjęcia: