W trzecią sobotę października, zaraz po porannej Mszy Świętej, pojechaliśmy do malowniczo położonego Podlaskiego Muzeum Kultury Ludowej, gdzie miała odbyć się katecheza. Do celu, którym okazała się być drewniana i przez to urocza, wiejska szkoła, doprowadziła nas, złota już i prześwietlona październikowym słońcem, brzozowa aleja. Przywitano nas serdecznie, a skrzypiąca podłoga zaprowadziła nas na śniadanie. Niebawem, wierciliśmy się już w niezwykłych ławkach z pochylonymi blatami i dziurami na kałamarze, czekając na Księdza i rozglądając się ciekawie. Wesoło było w tej muzealnej klasie ukazującej szkołę z dawnych lat. Wszystko nas zajmowało i chcieliśmy to wziąć w ręce: liczydła, linijki, stalówki, wskazówki, miskę do mycia rąk…Jednak zaraz zjawił się Ksiądz i rozpoczął naukę. By wzmocnić naszą pamięć Ksiądz Jarosław, posłużył się obrazem drzewa, którego pień symbolizował sprawiedliwość, gałęziami zaś były cnoty. Najważniejsza dla nas w tym miesiącu okazała się być pracowitość.
Jakoż polska złota jesień okazała się wyjątkowo hojna tego dnia, podobnie zresztą jak nasz kolega Robert, który przygotował nam całą listę gier i zabaw, chwilę po katechezie, znaleźliśmy się na dworze, by oddać się bez reszty wesołej zabawie. Rodzice, choć nie wszyscy, woleli zostać przy stole, bo zawsze jakoś wolą…
Fajne było październikowe spotkanie.
Hania z Helą i mamą Julitą
PS. Ci, którzy zostali najdłużej, głaskali czarne owieczki i kozy. Był też paw. Niektórzy z nas ganiali przerażonego królika, ku niezadowoleniu niektórych równie przerażonych mam, a może to był zając…Trudno teraz jednoznacznie stwierdzić.